Kategorie

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Eseje. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Eseje. Pokaż wszystkie posty

piątek, 1 kwietnia 2011

do it

Łoł, prawie półtora miesiąca od ostatniego posta. Co chyba znaczy ze znow sie nie obijam.
Przychodzi taka smutna chwila kiedy czlowiek zdaje sobie sprawe z konsekwencji wlasnych decyzji, lepiej, po prostu z tego ze niektóre chujowe decyzje rzucaja cien na (całe) zycie. Wydaje mi sie ze nie da sie tego uniknąć. Jak obserwuje ludzi dookoła uświadamiam sobie ze jeszcze będzie wiele okazji po których będę mógł, lub nie, wypominać sobie znacznie bardziej brzemienne w skutkach decyzje.

Bardziej mam ochote skonczyc te sprawy ktore juz zaczalem, porządnie rozkrecic pare projektow ktore od zawsze chodza mi po glowie, a pozniej pozwolic sprawa potoczyc sie troche swoim rytmem. Jest podobno jakas tam równowaga ktora zawsze musi zostac zachowana, nic we wszechświecie nie ginie. Wiec teoretycznie poddanie sie czynnikom zewnętrznym juz samo w sobie jest akcja. A jeszcze wpływanie na to w czasie rzeczywistym... .

Nepal, Ekwador, Peru, Edynburg, Cameron... któraś bomba musi wybuchnac zeby dac troche energii i pary do działania. Studia trzeba zrobic, mniejsza o to gdzie i jakie. Trzeba.

Jest tak dziwnie jak jeszcze nigdy nie bylo, masa zmiennych daje dużą dozę niepewności ktora na dluzsza mete nie jest przyjemna. Czekanie, czekanie... . W podroży sie nie czeka, decyzje podejmuje sie caly czas i wszystkie sa dobre. Taka dygresja.

Cytując klasyka

Cos sie konczy, cos sie zaczyna.

środa, 18 sierpnia 2010

Rzeczy proste

Rzeczy proste nieoczekiwanie mogą być znacznie bardziej skomplikowane niż te SKOMPLIKOWANE z zasady. Bo jak rozmawiac o czymś czego się do cholery nie rozumie. O pogodzie, o najbliższych planach, o pierdołach które przestją interesowac w zasadzie od zaraz. Przecież to jest absolutnie odpychajace z zasady! Taki zajebiście nudny set. Czy tym właśnie są rzeczy proste? Prywatnie przywykłem pomijać uwagę tematom, które nie mają wiekszego wpływu na kreację życia. Ale i takie są potrzebne. Co innego rzeczy skomplikowane. Albo przynajmniej pseudo skomplikowane. Jakaś próba rozgryzania świata, może chwilami kulawa ale zajmująca o niebo bardziej niż to pedalskie " co tam?".

Paradoskalnie najczęściej jak przyglądam się ambitnym próbom facetów zagadujących kobiety, okazuje się ,że w większości przypadków tematy z kategorii ambitnych przekreślają szansę na jakikolwiek rozwój znjomości. Wtedy nastepuje rozpaczliwa próba ratowania, (nie)zastąpione "no dobra, to co tam tak w ogóle słychać?" i kategoryczny wewnętrzny zakaz rozmawiania o czymkolwiek poważniejszym w czasie późniejszym.

Dwa dni temu, może wczoraj, byłem świadkiem niemrawej próby rozmowy dwóch braci gustujących w dość skomplikowanych tematach z grupą młodych kobiet. Przed totalną animozją obroniła ich tylko wszechstronnośc posiadanej wiedzy i umiejętne żonglowanie słowami. W przeciwnym wypadku bardziej przypominało by to monolog.

Może właśnie na tym polega problem. Jesteśmy egoistyami którzy chcą narzucić własny światopogląd i rozmawiają tylko o tym co jest dla nas wygodne? To dominujące ego samca. Z drugiej strony ciężko wymagać od faceta dosiadającego się do urokliwej panny żeby zaczął rozmawiać z nią o kolorze jej torebki. Co też jest niesprawiedliwe, bo prowadzid do generalizowania kobiety jako tej głupiej-naiwnej. Z czym chyba wszyscy sie nie zgadzamy. O czym więc rozmawiać? Cała sztuka sprowadza się do tych prostych, zwyczajnych rzeczy i sposobu ich przedstawiania tak aby nie zadręczać drugiej strony a samemu nie usnąć z nudów.



A z Rumuńskich znajomości:
"-No i wiesz stary, w każdym prostym zdaniu dajesz jej do zrozumienia -no może zostawiasz jej trochę oddechu- ale generalnie dajesz jej do zrozumieni, że chcesz się z nią jebać. Dziś wieczorem"

,tak prowokacyjnie kończąc, ale to już myśl na osobnego posta. Btw nowy set w playliście.

czwartek, 29 kwietnia 2010

Zechcą, będziesz psychol.

Jesteś chory psychicznie? Nie? Jesteś chory psychicznie. Nie?! Jesteś chory psychicznie do kurwy nędzy! Jeszcze tego nie rozumiesz? Zrozumiesz. Nie zaprzeczaj bo to tylko potwierdza diagnozę. Zaakceptujesz swoją chorobę, to kwestia czasu.

Znów mówisz, że jesteś zdrowy? Trzeba Cię tym szybciej wsadzić do izolatki bo zaczynasz zagrażać sam sobie. Nie akceptowanie własnej choroby jest naturalna reakcją obronną, ale spokojnie, przyjdzie czas, że zrozumiesz i w pełni się z nią pogodzisz. Rodzina potwierdzi, że jesteś zdrowy? Rodzina już została rzetelnie poinformowana o twojej chorobie, regularnie będą płacić za leczenie psychotropami. Cała kuracja w ratach nie wyniesie ich zbyt dużo. Przyjaciele? Będziesz miał widzenie raz na miesiąc. Oni też już wiedzą o rozwoju choroby. Tylko nie powtarzaj im ciągle, że jesteś zdrowy bo trzeba będzie Cię uspokoić inaczej. Chodź z drugiej strony, taki jest twój przywilej psychola.

Nie martw się, zadbam o twoje bezpieczeństwo. Odpowiednim będę rzecznikiem twojej choroby. Przed rodziną, przed znajomymi. Przed społeczeństwem. Wszystko co trzeba będzie im powiedzieć, ja im powiem. Za twoją prośbą, twoją zgodą i w twoim imieniu oczywiście. A ponieważ to ty jesteś psychicznie chory, nie zaś ja, to co ja mówię jest prawdą, a każde twoje słowo jedynie potwierdza moją diagnozę. Nie rzucaj się już tak bo więcej nie będziemy rozmawiać. Im szybciej się pogodzisz, tym mniej będzie Cię to kosztować zdrowia. I Tak już mocno nadszarpniętego przez chorobę. Przecież wiesz to.

Wiesz doskonale. Dziś każdy z chęcią zrobi z ciebie psychola.

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Obrazy

Plazmowy obraz nowej generacji jak i jakości natchnął mnie do odgrzebania filmów i zdjęć, licząc na to, że i one nabiorą nowej jakości. Nabrały.

Obrazy słonecznych miasteczek przybrzeżnej Francji, pełnych przydomowych winnic. Radujący się ludzie świętujący obalenie Bastylii. Burzliwe wody kanału La Manche. Mit beatlesów wciąż żywy w ciemnych i przesiąkniętych aromatem Guinnessu pubach Liverpoolu. Wzgórza Galilejskie i Genezaret, świadkowie historii świata. Wypalone słońcem pustynie, nieludzkie księżycowe krajobrazy Izraela. Budowle niemożliwe do wyobrażenia, a przecież realne. I w końcu norweskie fiordy obserwowane z ostatniej rei, czy marzenia o czarnym kontynencie obserwowane z Gibraltarskiego wzgórza. Torcik żydowski na Kazimierzu. Grób Pański.

Miejsca tyle odległe na mapie co też w umyśle. Minął rok, mięły dwa, a nie sposób odtworzyć tamte wrażenia. Mimo zamykanych oczu i wczuwania się w zapachy, próby zakodowania tych miejsc, teraz - z poziomu Wrocławskiego okna z widokiem na sąsiadów, jedynym elementem pasującym do tych wspomnień wydaje się słońce, które niezmiennie jasno świeci.

Tego nie da się odtworzyć, to można poczuć jedynie w ruchu. W podróży, ciągłe zmiany, nowe krajobrazy. Tysiąc zdjęć nie odda paru takich chwil, sam na sam z tamtymi widokami. Jedynie jechać, znów tam być. To zdjęcie na górze jest świadectwem. Dekadencko poznawać świat.

środa, 14 kwietnia 2010

Trzeciego tysiąclecia symbol, Wawel.

Wielkie dni narodowego zjednoczenia. Wielkie dni narodowej historii. Wielkie dni pamięci, refleksji i chwały. I pierwszy podział. Wawel, najbardziej symboliczne miejsce Polskości.

Ciężko mi przypomnieć sobie problem równie wielowątkowy i równie złożony. Na tle żałoby narodowej, wielu wylanych łez. Podczas przejazdu konduktów żałobnych i kolejek czekających na możność ostatniego hołdu. Pod Wawel wychodzą pierwsi opozycjoniści wizji, pochowania tragicznie zmarłego prezydenta Kaczyńskiego na Wawelu.

Z jednej strony padają argumenty zażenowanych ludzi tłumaczących, że Wawel to miejsce królów nie zaś prezydentów. Wturują im Ci dla których okres rządów tragicznie zmarłego prezydenta Kaczyńskiego nie był czasem przełomowym i wyjątkowym. Echem odbijają się opinie, że czas prawdziwej żałoby dobiegł końca, zaczęło się zaś odcinanie politycznych kuponów.

Nie mogę się pozbyć wrażenia, że to jakiś rodzaj krótkowzrocznego zaścianku społeczeństwa. Nie sposób w części, może nawet większej zaprzeczyć. Jednak w porównaniu do wyższych idei argumenty te wydaja mi się dziecinną wyliczanką. Nie żyjemy bodaj w czasach świetności Polskiej Husarii kiedy to najwyższe honory przypadały pierwszym generałom cwałującym na siły krzyżackie. Nie są to też czasy wojen światowych. Czy więc potrzebujecie drodzy trzeciej wojny światowej żeby móc ze spokojnym sumieniem pochować na wawelu ojca narodu walczącego z kolejnym okupantem? Odradzam, bo cała generalicja występująca w takiej roli podczas owych wojen, zginęła. Cztery dni temu w Smoleńsku zginęła.

Królów także już w rzeczypospolitej nie uświadczysz. Nie uświadczysz królewskich małżonek. Narodowych poetów także nie ma, bo nie ma okoliczności w których poeci mogli by nimi zostać. Czekamy więc na kolejną wojnę aby nowy wieszcz narodu mógł ze spokojnym sumieniem społeczeństwa zostać na Wawelu złożony? Ich wszystkich nie mamy. Ponieważ średniowiecze minęło. Zaś z pomocą Boga i świadomości ludzkiej, co podobno cieszy bez wyjątku wszystkich, czas wojen, obozów i okupantów minął także.

Mamy natomiast pierwszego tragicznie zmarłego Prezydenta trzeciej Rzeczypospolitej, Lecha Kaczyńskiego, szanowanego profesora, byłego opozycjonistę. Człowieka z ideami. Ideami których podczas wojny wielu brakowało. Prezydenta który śmierć poniósł na misji krzewienia prawdy historycznej, walki a tą prawdę choćby ryzykując życie. (Czy szarże konnicy na czołgi nie były szaleństwem kosztującym życie wielu patriotów? Czy powstanie Warszawiaków nie było szaleństwem kosztującym życie wielu patriotów? Czy legiony nie były ryzykiem kosztującym życie tysiące patriotów?). A każde z tych wydarzeń wielkie, każde niezależne i nieporównywalne. Potrzeba więc znów wojny żeby mieć narodowego patriotę ginącego w chwale organizując walkę z okupantem? Mamy prezydenta który w drodze do Katynia, wkracza na drogę śmierci zabierając wielu niezastąpionych ludzi. Prezydenta gotowego oddać własne życie w imię kraju i w imię idei. Oddającego to życie. Mamy nową ikonę, wydarzenie trzeciego tysiąclecia godne czasów pokoju i niemilitarnej walki o dobro państwa. Bohatera służącego państwu i ideom, ginącego dla państwa i idei. Czy naprawdę warto bezcześcić to znowu? Bezcześcić tak jak mamy w zwyczaju każdą ikonę tego kraju?

Ile wydarzenie to zmieniło w świadomości obywateli biało czerwonych. Ile będzie zmieniało przez następne lata. Być może dekady, wciąż rzucając cień pamięci na nasze życie. Życie naszych dzieci, wnuków. Pielęgnujmy to co może być nasza chluba, dumą tego kraju. Rozsławiając go na świecie. Zmuszając polityków do podawania rąk zwaśnionym stronom. Zmuszając nas do pojednania w obliczu nieprzewidywalnej śmierci.

Chcemy to szanować, czy kłócić się znów i dzielić?

Decyzja zapadła. Dla wielu kontrowersyjna jednak podjęta przez przedstawicieli naszych. Wybieranych w wyborach przez nas. Skończmy więc proszę kłótnie i spory, na rzecz najznakomitszych wartości. W formie najwyższego oddania, przy pomocy krypt Wawelskich. Dla nowego symbolu miłości do ojczyzny i historii. Symbolu godnego czasu bez wojen, czasu walki o prawdy historyczne, czasu wali o szacunek dla drugiego człowieka. Godnie i w skupieniu.


_____
Ciężki temat, ciężka decyzja. Mam nadzieję jedyna właściwa.

niedziela, 11 kwietnia 2010

Chrzest ognia

Lasy Katyńskie znów odebrały nam kwiat elit Rzeczypospolitej. Lasy Katyńskie pozostały niezmienione od czasów kiedy siedemdziesiąt lat temu NKWD wymordowało tam tysiące Polskich oficerów. Zmieniło się natomiast to, że dziś w obliczu tak dramatycznych wydarzeń dla narodu polskiego, następcy tych którzy kiedyś mordowali, nierzadko potomkowie tamtych katów, z płaczem solidaryzują się i potrafią bijąc się w piersi przeprosić, i powiedzieć 'tym razem was nie zawiedziemy'.

Krew, tych którzy będąc na patriotycznej służbie Rzeczypospolitej z oddaniem wypełniali swój obowiązek, połączyła się z krwią tych których pamięć mieliśmy uczcić. Naród Polski poniósł najcięższą ofiarę z możliwych,ofiarę czasów trzeciego tysiąclecia. Ofiarę złożoną na ołtarzu historycznej pamięci, zadumy, patriotyzmu i polskości.

Za ofiarę tą odpowiedzialność w jakimś stopniu ponosi każdy z nas. Tak działaniem świadomym jak pasywnym. Nierzadko zapominamy, że w relacjach zawodowych, relacjach codziennych, relacjach z innymi ludźmi w każdej chwili i w każdym miejscu, adresatem emocji jest CZŁOWIEK. Człowiek z duszą, człowiek z uczuciami, człowiek który ma rodzinę, marzenia. Który może dźwigać brzemię znacznie większe od naszego. Człowiek któremu należy się szacunek, który ma niezaprzeczalne prawo do szacunku. Człowiek do którego powinniśmy uśmiechnąć się, podać rękę. Po ludzku porozmawiać i postarać się go zrozumieć.

Zapominamy o tym podstawowym środowisku człowieka jakim jest społeczeństwo, i podstawowej jego roli jaką jest człowieczeństwo. Popychani przez pazerność i zawiść. Egoizm. Niesłuszną złość, gnuśność i brak poszanowania. Poczucie wyższości. Przez korporacyjny wyścig notowań, diagramów i zmieniających się procentów. A przecież za każdym telefonem, za każdym pieniądzem, za każdym komputerem, monitorem za każdą agresją stoi prosty człowiek. Człowiek śmiertelny, człowiek słaby.

Presja jaką na elitarnych ludziach tworzących czołówkę naszego kraju wywieramy każdego dnia jest presją nieludzką. Sami własnym codziennym zachowaniem, za pośrednictwem gazet-goniących za sensacją, za pośrednictwem mediów-walczących o każdego widza, za pośrednictwem anonimowości w internecie doprowadziliśmy do zaszczucia czołowych ludzi NASZEGO kraju. Do stworzenia polityki brukowcowej w której najważniejsze decyzje państwowe nierzadko podejmowane są pod presją krytyki zwaśnionych stron, nie zaś consensusem i najlepszym rozwiązaniem dla narodu.

Za każdym obrazem w telewizji, za każdym tekstem w gazecie, za tym wszystkim stoi człowiek. Stoisz ty, stoi ktoś z twojej rodziny, spośród twoich znajomych. Stoją twoi sąsiedzi. Ludzie mijani na ulicy.
Jeżeli przy pomocy codziennego człowieczeństwa nie zmienimy podejścia i nie będziemy zmieniać na lepsze otoczenia. Jeżeli nie weźmiemy za to odpowiedzialności, dojdziemy do przepaści która w końcu dotknie każdego z nas. Przepaści która wczoraj zebrała olbrzymie żniwo. Przepaści w rodzinie. W pracy. W szkole. W szpitalu. Wszędzie tam gdzie codziennie jesteśmy.

Prezydent trzeciej Rzeczypospolitej Lech Kaczyński, osoba z która wielu się nie zgadzało. Osoba której wielu nie rozumiała. Prezydent jednak niezaprzeczalnie kochający ten kraj. Kochający ten naród. Kochający ponad własne życie. Idealista jakich z dnia na dzień jest coraz mniej. O twardych poglądach. Twardych i niezrozumiałych dla nas-młodych nieznających realiów ran jakich ojczyzna nasza doświadczyła. Leciał na rocznice mordu katyńskiego, jedną z najważniejszych rocznic w jego życiu. W historii tego kraju.

Co powiedział by każdy z nas kiedy lądowanie odbyło się w Moskwie? TCHÓRZ. Co powiedział by każdy z nas gdyby podatkowe miliony przeznaczono na nowe samoloty? ZŁODZIEJE. Co mówił każdy z nas kiedy bronił szacunku dla Polski? FANATYK. Ciągła krytyka, brak wsparcia, przepychanki u władzy, uwłaczanie godności. Wszystko to tworzy społeczną presję dotykająca codziennie pierwszych ludzi tego kraju. Presję pod którą był prezydent, presję pod która był pilot, presję pod która był rząd. Presję pod która nadal będą jeżeli nic się w nas nie zmieni.

To uderzenie obuchem społeczeństwa przez niewidzialną rękę. Która zmusza do opamiętania się i refleksji. Tworzy niezniszczalny pomnik wartości o których nie możemy zapomnieć. Ogniem i śmiercią zmusza do opamiętania się. Jeżeli taka ofiara nic w nas nie zmieni to już przegraliśmy.



Pamięci ofiar polskiej inteligencji w Smoleńsku.
Dnia dziesiątego kwietnia 2010 roku.

piątek, 2 kwietnia 2010

Stop

Czym jest śmierć? Zawsze przychodzi w nieodpowiednim czasie, zawsze zbyt wcześnie. Jest początkiem domina,domina myśli. Jeżeli jutro w drodze, na drodze, jadąc na Święta, w czołowym zderzeniu zginie połowa twojej rodziny. To co wtedy? Zginą ludzie. Zawsze są święta, zawsze w trakcie świąt giną ludzie. Dlaczego nie ty? Bo Ciebie to nie dotyczy. Słabe wytłumaczenie. Przecież każdy następny dzień może to zweryfikować. I zacznie dotyczyć. Psychoza? Tak, kiedy za wszelką cenę odcinamy się od świadomości śmierci.

Problemy nie istnieją do chwili kiedy nie dotykają nas bezpośrednio. Może warto być gotowym? Przygotowanym na ojca, matkę, siostrę, brata, dziadka, babcię , gotowym na siebie. Pogodzonym, świadomym, rozgrzeszonym, myślącym. Dookoła ludzie codziennie odchodzą, nie widziałeś. Ciężko ujżeć to co odrzuca świadomość. A kiedy widzi, zapomina. Nie w kwestii piętrzenia problemów, życia w strachu. Natomiast w kwestii przełomu wielkiej nocy która nadchodzi, która już była. Wielkiego piątku, chwili refleksji. Może warto mieć refleksję wcześniej aniżeli w chwili wyklinania Boga, wyzywania go za niesprawiedliwości i obarczania winą. Może warto. Życie traci wtedy na jakości? Wątpliwej jakości sztucznej radości. To przeraża. Mało kto jest gotowy. Ja nie jestem absolutnie. Ale świadomość nieuniknionego jakoś oswaja z życiem, powoli bo powoli ale oswaja. Oswaja ze śmiercią i z samotnością. Bo każdy podobno umiera w samotności, trzymany za rękę przez bliskich, jest sam.

Trochę wieje chłodem, ale nic tak nie orzeźwia jak odrobina chłodu. Szczęście nigdy nie smakuje w pełni kiedy nie zna się przecież goryczy. A lepiej być rozgoryczonym kontrolnie, niż nieoczekiwanie i bez zapowiedzi. W końcu jedynym pewnym elementem naszego życia jest nasza śmierć. Ale to już tak nie przeraża. Bo na pewno nadejdzie kiedyś, gdzieś tam, daleko. Bo dotyczy wszystkich tylko nie mnie, jeszcze nie teraz przecież! Na pewno nie jutro, na pewno nie dziś. Wieczerza nadchodzi, oby nie ostatnia. Smacznego jajka.

niedziela, 7 marca 2010

To nie łyżka się krzywi, to świat się ugina

Niecała godzina spędzona na wrocławskim dworcu i mam wrażenie, że otacza mnie psychoza. Wybierając pieniądze z bankomatu miałem wrażenie że siedzący po sąsiedzku na ziemi pijak rzuci się na te banknoty, które wypluje maszyna. Parę chwil później kupując butelkę mineralnej, kładę portfel na ladzie pod okienkiem, szybko reflektuje się: 'kładziesz portfel-stracisz portfel'.. . Szukając wolnego przedziału, przechodząc trzeci wagon naszły mnie wątpliwości czy wolny przedział w ogóle jest sens szukać, wszak jak z dziadka PRLu pradziadka wiadomo, wolny przedział klasy drugiej Polskiego PKP to dobra okazja na stracenie wszystkiego... STOP KURWA! Czy rzeczywiście ten kraj w każdym miejscu chce mnie ojebać i zrobić w chuja (za moją kasę)? Czy to tak naprawdę tylko budowane przez wieki uprzedzenia i stereotypy? Czy zawsze idąc do kibla w pociągu (w pociągach polskich nie ma toalet, są kible) będę musiał zastanawiać się o to czy sąsiad z przedziału faktycznie mnie nie opierdoli. To nie łyżka się krzywi, to świat się ugina.

Pociąg relacji Wrocław centralny – Warszawa wschodnia. Odjazd punktualny. Przedział finalnie pusty jednak, walczę z uprzedzeniami. Po chwili dosiadają się trzy osoby. Jak dowiaduję się słuchając tematu rozmowy wszyscy ze szkoły oficerskiej we Wrocławiu. Topografia Polski opanowana na 5kę. Schludnie ubrani, brak znanych marek. Dziewczyna czyta Joy'a, panowie rozmawiają, wszyscy sączą piwko. Po prawdzie jest to już druga kolejka. Jedziemy dopiero piętnastą minutę. Przyszłe zaprawione dowództwa!

Jadąc przez Wrocław, końcówką lutego roku 10' nasypem w kierunku na Oborniki Śl. Odniosłem wrażenie, że całe to miasto to jeden wielki śmietnik. Czarny śnieg topnieje, spod czarnego śniegu zaczynają wystawać tony syfiastego niedbalstwa i zwyczajnego chamstwa ludzi mieszkających dookoła. Szary krajobraz, betonowe bloki. Zalane ogródki, mnóstwo piasku i soli na chodnikach. Jednym słowem syf, kiła i mogiła. W ten krajobraz idealnie wpisywał się nastrój rozżalonych polskich podoficerów, którzy mówiąc o Armi Stanów Ameryki Północnej, zazdroszczą im wszystkiego. Poczynając od pokrojonego ananasa na szwedzkim stole w bazie Vulcan, prowincji Ghazni w Afganie, kończąc na urlopach macierzyńskich przyznawanych od ręki na tejże misji. Nie wspominając już o stosunku kompletów mundurów 7:2, dla kogo 7, a dla kogo 2 - mówić nie muszę.

Godzinę później dowiedziałem się o ćwiczeniach w terenie. Miesiąc wcześniej (licząc od owego dnia) na poligon treningowy przyjechały miny wycofane z użycia w 59' roku.

Pozostaje mieć nadzieję, że nie będzie potrzeby sprawdzać skuteczności bojowej tej armii w praktyce. Przynajmniej przez następne pięćdziesiąt lat.


_______
Nawet blu się zmieniła(sic!)

niedziela, 2 listopada 2008

Cztery kolory wiosny.

Zapach. Wchodzisz do pokoju, stoją w nim dwa czerwone fotele. Okno jest szerokie i dość wysokie, panorama za nim rozpościera widok na otaczające dom pola. Przez czyste i świeżo wypolerowane szyby do pokoju słońce wlewa się delikatną poświatą.

Światła i cienie dostojnie układają się na skórzanych zmarszczkach starej kanapy. Regał o który się opierasz; twarde, zimne dębowe drewno. Wiele lat temu ryte przez cieślę najostrzejszym dłutem. Zapach. W nozdrzach czujesz pociągającą woń goździków i bzu polnego. Mocniej wciągasz powietrze, przyjemnie jest czuć ten zapach całym sobą. Pochłaniać go. Zaciągać się jak stary palacz dymem kubańskiego cygara.

Podchodzisz do kanapy, siadasz. Miękko i ślisko. Opuszki palców powolnie opadają na oparcie. Pianino delikatnie przygrywa. Chmury zakryły słońce a ty w przyciemnionym pokoju rozkoszujesz się goździkami. Wszech otaczający aromat.

Zamykasz oczy, miękka kanapa, woń bzu . Wiesz że gdzieś tu leży, ale nie możesz zlokalizować gdzie. Zapach opływa cię z każdej strony. Wyłączasz zmysły. Intensywny z początku teraz delikatnie przepływa przez całe twoje ciało. Relaksujesz się . Delikatne szarpnięcia pianina niosą nową kołysankę.

Nagle wyczuwasz coś słodkiego. Nagle harmonię rozmywa coś nowego. Woń słodkiego agrestu wkrada się między bzy i goździki. Coś jeszcze pojawiło się w powietrzu… owoce… las… jagody. Świeże jagody. Myślisz dłużej. Zapachy szaleją. Tak to naprawdę mogą być jagody. Przy tej słodyczy to bez znaczenia.

Ktoś właśnie wrócił z miasta, dźwięk pianina zagłuszył szelesty, ale poczułeś. Teraz też czujesz. Jagody, bez, agrest i goździki. Idealnie tworzące nową, dotąd nieznaną Ci kompozycję. Zrelaksowany powoli zasypiasz. Miękka kanapa, zamknięte oczy. I węch. Twoje trzecie oko na świat. Jedyny zmysł którym dotykasz, kiedy dłonie odpoczywają. Którym widzisz kiedy oczy są zamknięte. Woń. Zapach. Aromat. Powolny wdech i wydech. Spokój
i harmonia. A Ty wszystko wciąż czujesz, i zasypiasz.


__
Spokojnie. Jak na Święta przystało. Klasyka Claptona,
Tommy Emmanuel, Eluvium i nieco orientalniej Jaga Jazzist.

czwartek, 22 maja 2008

Ufający constans.

Zaufanie jest tym co tworzy społeczeństwo. Jedna z najważniejszych relacji międzyludzkich. Gdyby nauczyciel miał zaufanie do ucznia , nie musiał by siedzieć na sprawdzianie, często nawet nie musiał by robić sprawdzianu. Gdyby zarząd firmy mógł zaufać wydajności swoich pracowników, też nie musiał by robić nic aby upewnić się w tym jak, i czy w ogóle pracują. Takie techniczne i nudne. Jednak i nauczyciel i każda inna osoba , nie może w pełni zaufać. Bo człowiek jest tylko człowiekiem.

Zaufanie kluczową i najważniejszą rolę odgrywa w związkach miedzy ludzkich. Bo relację między zakochanymi, rodziną, przyjaciółmi jako jedyne są najprawdziwsze i jako jedyne w pełni wypływają z naszego człowieczeństwa. Tu ufając możemy zyskać wszystko. Ale i wiele stracić. Przez co zaufanie nie jest od tak, po prostu. Zaufanie budujemy ciężką pracą i wzajemnym oddaniem. Często przez długie lata. Kiedy wiążemy się "stałym węzłem małżeńskim"? Tylko wtedy kiedy jesteśmy w pełni pewni, wtedy kiedy w pełni ufamy.

Ciężko zaufać innym. Szczególnie wtedy gdy można wiele stracić. Jednak każdemu jest równie ciężko zaufać nam. To taki kredyt bez pokrycia w obie strony. Jeżeli obydwie strony wywiążą się ze swoich zobowiązań wszyscy będą szczęśliwi. Dbać o zaufanie, to dbać o najbliższych nam ludzi. Tak myślę.

A człowiek? Zawsze pozostanie człowiekiem. Zawsze może się pomylić, my zawsze możemy wybaczyć. Margines błędu. I tak koło się zamyka. Warto dbać o zaufanie najbliższych, o ich szacunek. Robić wszystko aby nigdy, nikt nie cierpiał z powodu nadużytego przez nas zaufania. Tego którym zostaliśmy ofiarowani. Dla mnie to coś absolutnie niezastąpionego. Cel sam w sobie, który przypomni o sobie w chwilach słabości.


poniedziałek, 28 kwietnia 2008

Pierwiastek męski i żeński.

Mężczyzna bez kobiety jest co najmniej tak ułomny, jak tulipan bez płatków. Szarobura łodyga która jest – i już. Silna, mocna, prężna ale będąc tylko dla siebie nie ma sensu istnienia. Mężczyzna sam w sobie jest tworem dalece niedoskonałym. Niedoskonałym nie fizycznie, ale umysłowo. Niedoskonałość ta oczywiście występuje także u tej bardziej atrakcyjnej części naszego świata, jednak w tym aspekcie zawsze można ją jakoś wytłumaczyć , temu kto będzie na tyle nierozważny i zapyta. Ponadto każda kobieta – bardziej bądź mniej świadoma przewagi i możliwości jaką daje jej sam fakt że jest kobietą – ma zazwyczaj do perfekcji opanowane modele zachowań które pozwalają lekką ręką wyjść z większości niemiłych sytuacji.

Przy takich możliwościach kobiet, facet wypada niezwykle blado. I do tego może dostać po twarzy nie tylko od kobiety ale i drugiego menszczyzny .Tym co nas ratuje jest fakt, że wszystkie nasze ułomności i niedoskonałości subtelnie kamuflują się za pięknem naszych Najukochańszych. Ale wróćmy do tulipana.

Samoistnie uzupełnianie się obojga płci jest jedną z najbardziej naturalnych czynności całego świata. I wizualnie, i osobowościowo i biologicznie. Tak jak nasz tulipan – łodyga jak kręgosłup tworzy rdzeń całego kwiata, ale tylko po to aby na wiosnę udźwignąć ciężar przepięknych, w pełni rozwiniętych już pąków , mieniących się wszelkimi kolorami świata, płatków.

Nawet jeżeli łodyga czasem się łamie, a pąki nie zawsze mają ochotę rozkwitać obydwie strony są bardzo tolerancyjne.

Przykładów wzajemnej zależności możemy mnożyć i mnożyć bardzo długo. Aż do chwili kiedy zdamy sobie sprawę że na końcu wszystkiego jest zamknięte koło które składa się tak z kobiety , jak i z mężczyzny. Zamknięte koło które toczy się tylko kiedy jest w pełni domknięte.

P.S. I pamiętajmy o jednym - gdy brakuje wody- obumiera cały kwiat.


[Napisał siedząc w lnianym kapeluszu wśród zielonych traw, z ulubioną muzyką w słuchawkach.]

poniedziałek, 14 kwietnia 2008

Żebrak

Szeroka ulica blisko rynku. Jedna z wielu wrocławskich „traktów”. Tysiące ludzi codziennie przemierzają ją, spiesząc się do szkoły czy pracy, aby później wracać nią do domu, czy pędzić na spotkanie ze znajomymi.

Ludzie przechadzają się nią tyle razy. Niestety już od dawna przestali zwracać uwagę na postać klęczącą wśród budynków i beznamiętnie opierającą się o ścianę jednego z nich. To Żebrak. Jeden z wielu. O nieznanym losie, zresztą nikogo nie obchodzącym. Możliwe że w przeszłości był zupełnie normalnym człowiekiem. Miał pracę, rodzinę. I w ciągu jednej chwili stracił wszystko. Możliwe jednak, że po trzydziestu latach spędzonych w więzieniu wyszedł na wolność i nie był w stanie znaleźć się w otaczającym go świecie. Tak różnym od tego który pamiętał. Możliwe że stracił sens życia nie mając żadnych wzorców. Możliwe jest też to ,że jest tym człowiekiem, któremu w życiu się nie udało. Albo który nie robił nic, aby pomóc sobie i coś od życia wziąć dla siebie. To jednak nie jest ważne. Teraz skończył tu na ulicy. Prosząc o pieniądze. Wszyscy traktują go jako wyrzutka, człowieka gorszego - nie wartego uwagi. Sam wybrał ten los? Co jakiś czas ktoś wrzuci mu parę groszy. Najczęściej jakaś stara kobieta, która żyje tylko z renty, dzieląc się tym co ma. Choć ma niewiele.

Jednak jakiś czas temu wśród ludzi mijających żebraka -i nie będących nawet łaskawymi spojrzeć w jego stronę- znalazło się małe dziecko. Nie potrafiące jeszcze dobrze mówić. Uradowane dreptało chodnikiem. Uśmiechało się do ludzi, zaczepiało ich, nieświadomie kokietowało wzrokiem. Aż wreszcie przeszło koło Żebraka. Zatrzymało się, spojrzało na niego, obdarzyło ciepłym niewinnym spojrzeniem. Jednak pewnym zastanowienia. Niepewnie spojrzało na swoją mamę. Odwróciło się w stronę Żebraka i przestąpiło mały kroczek. Mały kroczek . Mały kroczek małego człowieczka, którego nie potrafi przestąpić żaden dorosły.

W tej skulonej postaci pod murem nie widziało pijaka, mordercy, czy nieudacznika życiowego. Widziało człowieka. Człowieka, który jest kimś nowym, kimś kogo nigdy wcześniej nie spotkało. Człowieka który nie jest gorszy ani nie jest zły. Dziecko, naiwne? Ale i nieuprzedzone. Z białą w której dopiero co zapisuje tytuł. Dziecko wrażliwe i jakże piękne.

Całe to zajście trwało krótka chwile. Mama zaniepokojona o dziecko, szybko podbiegła do niego, złapała za rączkę i odwróciwszy się w drugą stronę, odeszła. Siłą ciągnąc za sobą dziecko. Nie oglądając się za siebie, już ani razu. Nie zauważyła, że ów żebrak, na chwilę podniósł głowę obrośniętą długą, siwą brodą i z radością w oczach uśmiechnął się do siebie. A może do swoich wspomnień. Odchodząca kobieta nie mogła tego zauważyć. Tak naprawdę zauważyło to tylko małe dziecko, przekornie odwracając wzrok na tajemnicza postać. Małe dziecko które jednak nic z tego nie zrozumiało. Tłum ludzi dalej, nieprzerwanie płynął ulicą swoim zwyczajnym codziennym nurtem.

Dlaczego nigdy nie potrafimy spojrzeć na świat jak małe nieuświadomione dzieci, pełne ciekawości i ciepła. Przemóc się w sobie i zrobić coś dla innych . Prawdziwie bezinteresownie. Może dlatego, że codzienna rutyna nam na to nie pozwala. Status społeczny. A może błędnie rozumiana hierarchia naszego własnego, pełnego (fałszywej)ambicji życia?

sobota, 12 kwietnia 2008

Kocha. Kocham. Kochasz.

Nie mów ,że kochasz. Oszczędzaj słowa. Chyba że jesteś pewien. Sam zdecyduj czy jesteś gotowy. Sam zdecyduj co idzie za "kocham". Jak daleko jesteś w stanie się posunąć z "kocham" na ustach. Co jesteś w stanie zrobić dla miłości. Co jesteś w stanie zrobić w imię miłości. Pustej, plastikowej przereklamowanej miłości, słowa? Sam zdecyduj. Sam podejmij decyzje co to tak naprawdę dla ciebie znaczy. Mądry. Inteligentny. Wykształcony. A jak odpowiesz sam przed sobą, zacznij żyć według własnej miłości. Kochaj żonę, faceta,męża, kobietę. Kochać to nie znaczy mówić to samo, także. Kochać to też iść na kompromisy. Nieważne czy po 30 latach, czy po 3 miesiącach. Jak kochasz to z konsekwencją, i odpowiedzialnością. Wymagaj ale i dawaj do siebie. Jeżeli kochać to być żałosnym i śmiesznym, poczekaj z kochaniem. Taaaak... . Żono, matko, kochanku, bracie, siostro, ojcze, kochanko.. kobieto i mężczyzno. Ty i Ja też.

."związek w którym kiedykolwiek stawiasz wyżej partnera niż siebie to chory związek", o tym czy w to wierzysz decydujesz sam.

Dotyk

Całujemy się. Przytulamy. Popychamy. Trącamy się nawzajem. W zasadzie wszystko co robimy w mniejszym lub większym stopniu - świadomie bądź nie - w końcu sprowadzi się do fizycznego kontaktu z innym człowiekiem. Istnieje jedynie parę rzeczy które można uznać za bardziej naturalne dla człowieka, niż właśnie bliski kontakt z drugą osobą. Niż dotyk.

Człowiek pozostawiony sam sobie, bez kontaktu z drugą osobą, bez dotyku, zaczyna wariować. Nie potrafimy spokojnie istnieć i obcować bez innych ludzi. A jeżeli jesteśmy do tego zmuszeniu, nanosi to wyraźne piętno na naszą osobę, bądź zakłóca naszą równowagę i codzienną egzystencję.

Malutkie dziecko tuż po swoich narodzinach nie jest świadome niczego. Nie wie nawet, że jest już „samodzielne”. Nie rozpoznaje twarzy. Nie rozróżnia osób. Nie wie kto jest dobry, a kto zły. Czuje się niepewne, zagrożone. Zawsze płacze. Jednak raptem uspokaja się kiedy trafia w ręce swojej rodzicielki. Kiedy czuje matczyne ciepło. Kiedy może się wtulić. Już od pierwszych minut swojego życia wie w kogo ramionach może czuć się bezpiecznie. Wie, kto będzie przez długi czas jego życiowym mentorem. Nie chce być na rękach pielęgniarki czy lekarza, tylko właśnie matki.

Kiedy człowieczek ten staje się większy, dorasta, zaczyna coraz więcej rozumieć i poznawać świat. Doświadcza przykrości, bólu, bezpiecznie czuje się w uścisku matki czy ojca słysząc bicie jego serca.

Zakochani w sobie ludzie, poważny związek oparty na miłości zaczynają budować właśnie wtedy, kiedy zaczynają być ze sobą nie tylko psychicznie, ale i fizycznie. Zaczynają się przytulać, chcą trzymać się za ręce, całować. Wtedy czują się wspaniale. W pełni doświadczają szczęścia, które jest między nimi. Wtedy zaczynają się na nowo poznawać, na nowo zaczynają się kochać i odkrywać drugiego człowieka.

Małżeństwo ,wzajemnego, fizycznego obcowania ze sobą potrzebuje chyba najbardziej. Człowiek dorosły szybko odzwyczaja się od drugiej osoby, partnera. Kiedy przestaje ją trącać, pieścić, przytulać czuje się zaniepokojony, brakuje mu czegoś. Czegoś niezastąpionego- wzajemnego dotyku. Starsze małżeństwa które przeżyły już ze sobą wiele, wiele lat. Mają przecież za sobą niejedną słabość i upadek. Doskonale się znają i nie potrzebują ofiarowywać sobie tak często „dowodu” miłości- kochać się. Kiedy jednak długo się nie widzą, długo są w rozłące, nie mogą złapać się za rękę , przytulić, czują się bardzo źle, jakby brakowało im oddechu. Nie pokazując po sobie niezadowolenia tęsknią za sobą. Osoby sobie bliskie które są w rozłące –zarówno tej krótkiej, jak i długiej z niecierpliwością wyczekują chwili kiedy znów się zobaczą. Tęsknią. Dzwonią. Starają się być ze sobą w ciągłym kontakcie. Zaspokoić te minimalne potrzeby wzajemnych relacji. Kiedy jednak spotykają się ponownie, często ze łzami -pełnymi radości- w oczach, nie wystarczy im jedynie zobaczyć bliską sobie osobę. Padają sobie w ramiona, obściskują się, obcałowują. Dają sobie wzajemnie znaki, mówią: ”zobacz jak mi na tobie zależy, zobacz jak Cię kocham, zobacz jak na ciebie czekałem”. Bez takich aktów wzajemnego oddania jest człowiekowi naprawdę ciężko istnieć.

Nawet kiedy spotykamy się z przyjacielem, znajomym, przywitanie nie kończy się na wymianie „dzień dobry”. Podajemy mu rękę, przytulamy ją, całujemy w policzek. Zupełnie naturalnie. Są to z pozoru zwyczajne, częste gesty. Dajemy sobie dowody tego jakie relacje nas wiążą. Tego jak nam na sobie zależy. Wyrażamy tak wiele uczuć.

Często jest nam to tak samo potrzebne jak jedzenie czy sen. Czujemy się źle kiedy jesteśmy wyobcowani, kiedy przez dłuższy czas nie doświadczamy bliskości z ważnymi dla nas osobami. Chodzimy wtedy spięci i podenerwowani. Kiedy po kłótni czy sprzeczce godzimy się z innym człowiekiem, również nie kończymy przeprosin na słownej wymianie zdań. Wtedy też na znak solidarności i zrozumienia za pomocą dotyku ofiarujemy sobie tak wiele uczuć.

Nad dotykiem i fizycznym kontaktem z innymi ludźmi w ogóle się nie zastanawiamy, wszystko właściwie wykonujemy naturalnie i zwyczajnie. Choć często świadomie także ranimy poprzez odcięcie się od drugiej osoby. Bezwzględnie wykorzystujemy w tej kwestii słabość innych. Dotyk działa więc w dwie strony. Jednak pomimo tego że zdarza nam się doświadczać z jego powodu urazy, dalej pozostaje dla nas jednym z podstawowych „języków” rozmowy i niezwykle ważnym aspektem życia, jak i wzajemnych relacji.