Kategorie

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Prywatniej. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Prywatniej. Pokaż wszystkie posty

sobota, 29 października 2011

Alter EGO vol.2

Po raz kolejny kolosalna przerwa w pisaniu.
Nasz nowoczesny system społeczny -wielkomiejski zaznaczam- jest skonstruowany w taki sposób, że w naturalny  sposób  zabija wszystkie miękkie aktywności człowieka. Taki kontekst XXI wieku. Zasadnicza kwestia polega na tym czy jednostka podda się temu systemowi, czy będzie walczyć. 
Ja się ostatnio poddałem. Głównie z uwagi na niesamowitą ilość pracy i kolejne góry do przeniesienia.
I tak po paru miesiącach czuje się zajechany jak nigdy.
Słaba jest to droga, może czas na Alter EGO?

piątek, 1 kwietnia 2011

do it

Łoł, prawie półtora miesiąca od ostatniego posta. Co chyba znaczy ze znow sie nie obijam.
Przychodzi taka smutna chwila kiedy czlowiek zdaje sobie sprawe z konsekwencji wlasnych decyzji, lepiej, po prostu z tego ze niektóre chujowe decyzje rzucaja cien na (całe) zycie. Wydaje mi sie ze nie da sie tego uniknąć. Jak obserwuje ludzi dookoła uświadamiam sobie ze jeszcze będzie wiele okazji po których będę mógł, lub nie, wypominać sobie znacznie bardziej brzemienne w skutkach decyzje.

Bardziej mam ochote skonczyc te sprawy ktore juz zaczalem, porządnie rozkrecic pare projektow ktore od zawsze chodza mi po glowie, a pozniej pozwolic sprawa potoczyc sie troche swoim rytmem. Jest podobno jakas tam równowaga ktora zawsze musi zostac zachowana, nic we wszechświecie nie ginie. Wiec teoretycznie poddanie sie czynnikom zewnętrznym juz samo w sobie jest akcja. A jeszcze wpływanie na to w czasie rzeczywistym... .

Nepal, Ekwador, Peru, Edynburg, Cameron... któraś bomba musi wybuchnac zeby dac troche energii i pary do działania. Studia trzeba zrobic, mniejsza o to gdzie i jakie. Trzeba.

Jest tak dziwnie jak jeszcze nigdy nie bylo, masa zmiennych daje dużą dozę niepewności ktora na dluzsza mete nie jest przyjemna. Czekanie, czekanie... . W podroży sie nie czeka, decyzje podejmuje sie caly czas i wszystkie sa dobre. Taka dygresja.

Cytując klasyka

Cos sie konczy, cos sie zaczyna.

sobota, 3 kwietnia 2010

Mosty nie mury

Ostatnio sprzyja mi galeria kobiet. Zwykłych kobiet w niezwykłych sytuacjach. Widok dorosłej kobiety idącej do krzyża z niemowlęciem na rękach i trzylatkiem uczepionym spódnicy to kwintesencja refleksji nad życiem. Kruchości, świadomości, niepewności oraz potrzeby zaufania i bezpieczeństwa. Zaufania dzieci do matki i matki do Boga, kruchości życia i wiary. Niepewności przyszłości i potrzeby bezpieczeństwa wszystkich, codziennie. Nie mniejsze wrażenie robią mężczyźni. Wielkie draby obite czarną skórą. Ludzie którzy zabijali, byli zabijani i własnymi rękoma budowali ten kraj od podstaw. Cegłą po cegle. Ciekaw jestem gdzie MY byli byśmy TERAZ, gdyby WTEDY owi, ONI mężczyźni nie mieli wiary. Na kolana i pokłony bić w geście wdzięczności i oddania, nie zaś nowe okaleczone filozofie tworzyć.

Iście magiczny to dzień w którym rocznice zwieńczające żywoty dwóch osób, których życiorysy w największym stopniu wywarły bezapelacyjny wpływ na kierunek świata i świadomości ludzkiej, spotykają się dziś, o jednej godzinie. I przypominają to co określa godność człowieka. Godność noszenia imienia Człowiek. Konieczność wymagania od siebie nawet jeżeli inni od nas nie wymagają. Obowiązek ciągłej pracy nad sobą i hołdowania tym od których wszystko się zaczęło i którym życie swe zawdzięczamy. Rodzina, rodzice i społeczeństwo. I spoiwo jakim jest wiara, bądź też wątpliwości. Mosty nie mury.



____
Po świętach schodzę z tego poważnego tonu.

niedziela, 28 marca 2010

Kot niedzielną porą

Wieczór, noc w zasadzie. Wczoraj jeszcze byłby wieczór, dzisiaj to już noc. Nienaturalnie i sztucznie zarazem. Czas w ogóle jest dość sztuczny. Tak jak odległość można zmierzyć, wagę zważyć to jak opisać coś co nie ma początku i końca, trwa, jest nie do uchwycenia a w dodatku coś czego człowiek nie rozumie w najmniejszym stopniu? Bo to,że czas płynie nie jest nawet wierzchołkiem.

Noc więc. Duża biała kawa na wynos. Pełna skóra, ciężka kierownica. Wszystko tu twarde, sztywne, czuć to. Bez plastiku i tej powszechnej bylejakości. Dwadzieścia pięć kilometrów na liczniku, niezmiennie cały czas. Dość wygodne mając automat pod sobą i tempomat łapiący tak niskie prędkości. Ale sunąc tak powoli bocznymi ulicami, jest okazja żeby zacząć się rozglądać, zauważać szczegóły. Nie spieszyć się i nie patrzyć przed maskę na dziury jak na pole minowe.

W magazynach przygaszone światła, w każdym portiernia z przysypiającym portierem oglądającym telewizje. Chyba najmniej zauważalny zawód świata. Zastanawialiście się kiedykolwiek nad gościem siedzącym w budce stróża? Ja nigdy. Siedi całe życie w tym małym pomieszczeniu, dostają małe pieniądze, piją mała cocacolę i na małym ekranie oglądają małe gwiazdy w kiepskich programach. A przy okazji nigdzie się nie spieszy, nic nie musi robić. Generalnie ma być; i co jakiś czas kogoś wpuścić lub przeciwnie.

A te wszystkie pozasłaniane okna w niedzielną noc, sączące od środka jasną poświatę? Miałem wrażenie, że za każda z tych zasłon ludzie się kochają. Co więcej ciężko wyobrazić sobie bardziej przyjemne i relaksujące zajęcie w niedzielny przełom wieczoru z nocą, przed szybkim tygodniem, niż namiętnie kochać się z ukochaną osobą.

Te ciemne okna zaś. Ostatnia noc przed nocami nieprzespanymi. Świeży oddech, głęboki oddech który ma starczyć na następne pięć dni. Wyczuwa się ten spokój, to stonowanie. Wszyscy jeżdżą wolniej nawet, ba , nawet się nie spieszą. Widzieliście w tygodniu kogoś kto się nie spieszy? Owszem, kota spacerującego po dachu wtorkowym wieczorem. Ale on nie stara się określić i zmierzyć czasu.

A od jutra walka znów. Miłego tygodnia.

poniedziałek, 8 marca 2010

Kolczyk w dziurce.

Zastanawialiście się kiedyś nad kolczykiem? Tak, zwyczajnym kolczykiem, jaki, a w zasadzie jakie, noszą miliardy kobiet w każdym niemalże miejscu ziemi. Pytanie skierowane jest do tych którzy biegali dzisiaj po kwieciarniach za chabaziami w imię panującej obecnie mody na dopieszczanie kobiet 8 marca. Owszem, ja też się nad tym nie zastanawiałem. Powiem więcej nigdy nie przypuszczałem, że temat jest tak... delikatny.

Stanąłem dziś przed faktem dokonanym, odpiętego kolczyka Małej. A ,że rodziciel dnia dzisiejszego z wiadomych względów dopieszczał rodzicielkę przy pomocy wspólnego seansu w kinie, z problemem owego kolczyka skonfrontować musiałem się sam. Problem niby nieznaczny, jak by się mogło z pozoru wydawać. Jednak... kiedy trzeba odpowiednio złapać to małe pizdryctwo, znaleźć ten zatrzask... rozpracować jak on działa, i czy w ogóle działa... a przy okazji nie uszkodzić małego uszka... i nie mieć TEGO wrażenia ,że to musi boleć... POMOCY! KOBIETĘ JAKĄKOLWIEK, POMOCY!

Potrzeba matką wynalazku i tak wynaleziono faceta zapinającego kolczyk. Zaś bogaty w nowe doświadczenie zdecydowanie popierać zacząłem ten kult hołubienia kobiet. Żebyście przez następny rok tylko piękniały, o boskie.
r

niedziela, 7 marca 2010

Przyjaźń mówisz? A czym dziś jest przyjaźń.

Parszywe uczucie braku spełnienia. Ale spełnienia w sposób specyficzny, tego poczucia, że masz dookoła siebie stałych ludzi, którym ufasz, którzy ufają sobie nawzajem. Środowiska które dobrze się rozumie, uzupełnia, które zawsze po prostu jest. Mało kto ma szczęście trafić na innych ludzi tak dobrze współgrających ze sobą. Jak pieprzony szwajcarski zegarek w którym każdy trybik ciągle pociera o inne, ale żaden nie ulega korozji. Wspaniali przyjaciele, mali wielcy ludzie. Im dziękuje za wszechmiar. A poza tym całe mnóstwo substytutów wartościowych kontaktów, które rozpadają się kiedy tylko człowiek się odwróci. Czasy samotników, nie dosłownie oczywiście, jednak jest pewna prawidłowość. A może to ja się wykruszam i ludzie których spotykam także? Nie wszyscy oczywiście.

A może to takie czasy, które warunkują grupę tylko tych najbliższych. Nie mam tu na myśli konfliktu ilość/jakość. Chodzi mi raczej o to, że cechy tych międzyludzkich relacji które zawiązywały się między znającymi siebie ludźmi w najcięższych chwilach ubiegłych dekad, teraz, zarezerwowane są tylko dla wąskiego grona szczęśliwców. Fakt, tych ciężkich chwil też już dawno nie było. W naszym pokoleniu nigdy. A może na to po prostu trzeba zapracować. Doceniać to co jest, i pragnąć tego czego nie ma. Chcieć wszystkiego. Młodzi zawsze chcą wszystkiego.

poniedziałek, 18 stycznia 2010

Przyszłość?

Jeden z gorszych dni w ostatnim czasie, jeden z cięższych tygodni kiedykolwiek. Jakoś po raz pierwszy czuć ,że ta cholerna matura naprawdę będzie już niedługo. I ,że ona w ogóle BĘDZIE. Przy dwóch latach fizycznego nic nierobienia w Lo XII dla tych którzy chcą zdawać owa fizykę na maturze, okazuje się że opanowanie tego materiału w klasie trzeciej w stopniu zadowalającym jest wystarczająco ciężkie. Ciężkie na tyle żeby zacząć się zastanawiać nad jakimiś alternatywami. Z drugiej strony nikt nie mówił że będzie łatwo. Matematyczne eksperymenty trwające cały ubiegły rok - w postaci nauczycielki świeżo po studiach, także pozytywnie nie wpłynęły na ogarnięcie i poukładanie materiału w klasie trzeciej. Można mieć trochę żalu za to , że Ci którzy z zasady powinni być ODPOWIEDZIALNYMI pedagogami , okazują się mniej odpowiedzialni niż my - w pełni regulując sobie uczęszczanie na zajęcia.

Wyścig szczurów w każdej kwestii, to kolejny powód żeby zacząć szukać jakiejś alternatywy. Jest się tu o co bić? I tak cała nauka i edukacja zostały obecnie sprowadzone do poziomu uproszczania wszystkiego, robienia z ludzi debili, wmawianiu że humanista nie może być ścisłowcem czy opieprzania się słabo opłacanych nauczycieli. Ta zwyczajna chęć edukowania młodych ludzi dla idei inwestowania w tę część społeczeństwa która za dziesięć lat kraj będzie kształtowała, a za dwadzieścia krajem będzie rządziła już nie istnieje. Albo przynajmniej jest na wymarciu. Podobno na uczelniach wygląda to nieco lepiej, ale szkolnictwo ponadgimnazjalne leży i kwiczy. A nic nie działa tak dysmotywująco jak brak sensowności wkładanej pracy.

Jest więc o co walczyć? Wyjechać z tego kraju, zdobyć doświadczenie, zdobyć wykształcenie, poznać nowych ludzi, doszlifować języki. A czując rzeczywiście głęboką obywatelską więź, powiem więcej, patriotyczną więź, wrócić za jakiś czas i zacząć swoją widzą dzielić się na rzecz czegoś przyszłościowego.

Kwestia języków, dość bolesna. Przy odpowiednim nakładzie pracy w pełni do ogarnięcia , w co chyba po raz pierwszy sam zaczynam wierzyć.

Ale wszystkie wątpliwości zdają się blaknąć w momencie kiedy człowiek zaczyna się oswajać z myślą porzucenia wszystkiego co do tej pory tu zbudował, relacji, znajomości, więzi z rodziną. Partnera, partnerki. Ulubionych pubów. Karkonoszy i Tatr. Tego jebitnie zimnego morza. Niby wszystko zwyczajne i codzienne, ale jak by się od tego odciąć niemalże z dnia na dzień? Ciężka sprawa. Chyba jedyna którą naprawdę ciężko jest przeskoczyć.


Czasu na zastanawianie jeszcze trochę jest.. chodź z dnia na dzień topnieje on znacznie. W końcu i tak trzeba będzie się odważyć i nie patrzeć za siebie.



RMF Classic i yerba mate skutecznie zapobiegają zapaści psychicznej, polecam w chwilach słabości. Ze specjalną dedykacją dla Motylka.

środa, 6 stycznia 2010

"Ateista" na krzyżu.

W Szczecinie do sądu rejonowego wpływa pozew w sprawie krzyży wiszących w tamtejszym urzędzie gminy, podobno owy pozew może mieć finał nawet w Strasburgu. We Wrocławiu (pseudo?) intelektualiści z LO XIV piszą pismo do dyrekcji w sprawie krzyży wiszących w owej szkole, prowokując publiczną debatę ( choć to akurat pozytyw, konstruktywna debata zawsze coś wnosi do tematu, tylko dlaczego w tak zradykalizowanej formie). Ja tymczasem zadaję sobie pytanie co z nich wszystkich za ateiści drugiej, może nawet trzeciej kategorii? Dla zagorzałego szanującego się ateisty Bóg i Krzyż Boga symbolizujący to jedynie symbole. Jak pacyfka , czy koniczynka szczęścia, bo Boga nie ma. Skoro więc owy krzyż NIC nie znaczy, to dlaczego tak "ateistów" temat ten uwiera? Człowiek światły który wyraża brak zainteresowania jakimś tematem obchodzi go łukiem pozwalając na to aby ludzie zainteresowani w spokoju mogli sobie przystanąć i pokontemplować. Z korzyścią dla obu stron.

Z jednej strony chcecie SZANOWAĆ wszelkie religie, z drugiej zaś tak was ten Krzyż na ścianie boli. Mam więc taką prośbę, aby owi "ateiści" mieli odwagę przyznać się przed samymi sobą ,że są jedynie zagubionymi malućkimi ludźmi ,jakich niedługo siedem miliardów na ziemi będzie (ludzi, niekoniecznie zagubionych), w swojej bezradnośći kreującymi się na ludzi światłych i nowoczesnych. Oświeconych niemalże! Jakoś tak żałośnie... uopośledzenie... oświeconych... .

środa, 16 grudnia 2009

Sybstytuacja inteligencji edukacji państwowej = o kurwa.

Środa, środek tygodnia, można zacząć odliczać dni do końca. Wstaje człowiek o godzinie szóstejtrzydzieści, najbardziej znienawidzonej porze ze wszystkich najbardziej znienawidzonych. Jak automat robi automatycznie te same codzienne poranne czynności. Jak każdego innego dnia nie je śniadania w domu w przeciwieństwie do statystycznie normalnego człowieka. Jak każdego dnia musi zabrać kanapkę w plastikowym woreczku z polietylenu przygotowaną naprędzce wieczorem dnia poprzedniego. Wychodzi o te same cztery minuty za późno jak wczoraj. Tak samo pośpiesznym krokiem się śpieszy pośpiesznie, aby zdążyć na ten sam tramwaj, z innnym motorniczym, na który spóźnia się każdego dnia. Ta sama trasa, te same korki, te same idiotycznie postawione znaki. Ten sam fatalny zjazd gdzie przynajmniej raz w tygodniu, w każdym tygodniu, jakiś kierowca fatalnie zahacza o tramwaj blokując ruch setek pasażerów na następna godzinę. Ci sami ludzie których po jakimś czasie zaczynasz kojarzyć, a oni zaczynają kojarzyć ciebie. Ci sami ludzie którzy mimo tego nigdy się nie uśmiechną ot tak, przez co zawsze wszyscy są równocześnie podirytowani. Te same tabuny pasażerów z grupy over seventy, i to samo pytanie "dlaczego oni kurwa nie mogą jechać do tego sklepu sklepu te dwie godziny później?". Wszystko jest tak samo szare i byle jakie jak to o siódmejparenaście grudniowego dnia w mieście bywa. Kto jeździ ten rozumie. Pokonuje te same siedemset metrów w linii prostej z przystanku do holu żółtego budynku na tyłach Orląt Lwowskich, które pokonuje codziennie. Pokazuje ten sam zielony identyfikator jakie pokazuje inne dwieście osób temu samemu gościowi w czarnym mundurku zadając sobie pytanie za co my mu właściwie płacimy? Idę tym samym korytarzem w tym samym kierunku, aby się rozpłaszczyć w nowo(sic!) powstałej szatni. I pokonując te same schody na to samo piętro pod te same drzwi. Słyszę uradowane głosy, jak tylko dwa razy w krótkiej prawie trzyletniej -dla mnie- historii tego miejsca, oznajmiające że tych dwóch parszywych godzin które przeważają nad sensownością ruszania dupy z domu w każdą środę, NIE MA.

najbardziej nieszanująca czasu człowieka instytucje w Polsce! Na szafot ich. <ściana>

____
Język adekwatny do tematu.

niedziela, 20 września 2009

Schizofrenia

Anno wiesz doskonale ,że nie ma sposobności widzenia się.Wiesz też dlaczego. Anno , tłamszenie wzajemne nic jeszcze nigdy nie wniosło do żadnej znajomości. A wiesz , że im mocniej będziesz chciała MU to zrobić, tym mocniej zrobisz to jemu i samej sobie.Może nawet bardziej. Sobie. Zauważyłaś , że im bardziej starasz się udowodnić mu w czym jesteś lepsza maniakalnie udowodniać to chcesz mówiąc ,że to on gorszy.We wszystkim od początku Anno, przecież widać. Wiesz Anno ,że nie możesz mieć pojęcia o Braciach Świątyni Salomona, bo nie chcesz. A gdybyś zechciała. Z negacji i krytyki Anno jeszcze nic na świecie się dobrego nie zrodziło, co by obydwojgu dogodziło. Szkoda ci czasu na niego beznadziejnego, już szkoda. Szkoda czasu na pisanie. Jemu też szkoda na kłótnie. Na przeszłość. Na niedojrzałość.

Anno, wiesz doskonale, że nie macie możliwości nie spotkania się. Wiesz jak wspaniałe są wspomnienia twoje, których trzymasz się kurczowo wieczorami śpiąc samotnie w wielkim łożu. Wiesz ile ich było. Bez rywalizacji istniało piękno, rzadkie, tak mówią, bo tylko wtedy kiedy było na odludziu. Gdzieś ukryte na wysepce pośród Jodeł, w dwuosobowym wcieleniu samotności Anno. Piękno podobno toksyczne, tak mówią. Pyta się czy pamiętasz chwile oparcia. Chwile fuzzji. Chwilę problemów niesionych morskimi falami. Chwile pływające jak płatki róż. Chcesz żeby on napisał. Chcesz z nim rozmawiać. Dla spokojnej nocy, dla lepszego jutra. Chcesz coś krzyknąć, ale nie wiesz co, i nie wiesz czy jest sens.

Anno, wiesz doskonale, że nie ma sensu tracić czasu, że nie ma sens kupować kredensu. Może lepiej zapomnieć? Tak też mówią. Tak też słyszy.

Anno to schizofreniczna sprzeczność, brak konsekwencji. Napędzany ciągle czymś innym.

poniedziałek, 16 lutego 2009

"Taka ja"

"Mam ochotę zakląć jak stary szewc. Zapewne zrobiłabym to gdybym znajdowała sie w jakimś bardziej tolerancyjnym gronie. Kurwa! Znowu zbyt sprytnie sobie to wszystko wymyśliłam, godziny rozkmin, w co sie ubiorę, co powiem, jak to wszystko załatwię. I szlag trafił. Czasami sobie myślę, że jestem naprawdę popierdolona z tymi rozkminami, przecież moja wyobraźnia jest tak bujna, że nie da się tego przenieść tak po prostu do reala. Nie da się i już. Gdybym jakoś inaczej, wcześniej, no nie wiem. Trzeba było zostać tam a nie ja jak ta księżniczka słodko, i niewinnie uciekłam nad ranem. Mówisz mi, że jestem "mega-wspaniała", mówisz wiele ciekawych i przemiłych rzeczy no a potem ja myślę, że nieprawda, że sobie uroiłam i czekam, czekam, czekam... i się kurwa nigdy nie doczekam. Wszystko przez tą jebaną emancypację? (w tym miejscu pozdro dla N.) W dupie mam emancypację, równe prawa, głos w ważnych sprawach, najgłębiej jak się da mam współdziałanie, partnerstwo i tak dalej. Mam ochotę wrzasnąć "rżnij mnie!" ale to nie o to chodzi. Wcale nie o to mi chodzi. Chodzi o to poczucie, że jest ktoś nade mną, ktoś kto mnie pilnuje (ale tak z troską) Nie chodzi o to, że mam być stłamszona, uwięziona, nie nie nie. Chodzi o to jebane poczucie bezpieczeństwa. Chyba się zapędziłam bo tak naprawdę to nawet nie chodzi zupełnie o mnie. Nienawidzę chorować, jestem jak flak, nie mam siły się uczyć i w zasadzie serdecznie mnie jebie czy ja to wszystko zdam czy nie. Tak strasznie chce mi się przeklinać.


Tak mi przykro, że użyłam ostatnio aż tylu niecenzuralnych słów. Przepraszam. Damie nie wypada."
_____________
Napisane przez Taką. Skopiowane przeze mnie. Z dedykacja da Niej.

piątek, 23 maja 2008

Warka Strong - i nie ma mocnych.

Idę powolnym krokiem na Ołtaszyński przystanek, jedna z Ołtaszyńskich dróg. Idę , patrzę, a tu wielki worek kartofli leży sobie na ziemi. Ciemno już na dworze było, podchodze więc bliżej. Przyglądam się. I tu, czarna czapeczka Warki Strong rozwiała moją wizję kartofli. - panie , żyje pan? -mówię niepewnie- grbbblmFFFF. słyszę w odpowiedzi - myślę sobie, cholera. Zimno nie jest nie zamarznie, a na doświadczonego wojownika wygląda. Niejedno już przeżył. Niejedną już noc pod chmurką przekimał. Na jezdni też nie leży, wiec rozpędzony busior na niego nie wpadnie. Sumienie mi jednak nie pozwalają go tak zostawić.
-Gdzie pan mieszka? - pytam. Chyba usłyszał. Podnosi głowę do góry, patrzy na mnie obrzydliwie beznamietnym wzrokiem. Podnosi rękę , pokazuje palcem. - Taaaam- mówi. Myślę sobie, niedaleko stąd musi być.
-Ehhhh panie. Widzę że fajnie tak przytulonym do krawężnika się leży, ale do domu wracamy. -brak jakiejkolwiek reakcji- DO DOMU! ŻONA CZEKA!. Poskutkowało.
-hfmalee gggrA pijNNy jestEEee. -pan się nic nie martwi-odpowiadam- Dojdziemy! Krzepko mówię, bardziej wigoru dodając sobie niż jemu ,bo kawał chłopa jest jak się patrzy. Siłuje się dłuższą chwilę. I.. leżymy obydwoje. Solidarnie, jak dwóch kumpli po fachu, którym "odchodne" walnęło do głowy zanim zdążyli wrócić do domu. Wstałem. -Panie, nie zostawię tu pana ale mi pan pomóc musi! Wiem że nóżki nie bardzo, ale trochę trzeba! Znajdzie pan w sobie tą siłę!
Biorę go pod ręce. Wstaliśmy. I wydaje się człowiekowi ,że najtrudniejsze już za nami, kiedy mój nowy przyjaciel zaczyna składać się jak scyzoryk i przeciekać mi przez ręce jak wielka kałuża. Prężę się jak Pudzian, co byśmy znów na ziemi nie wylądowali. I słyszę: -paniee, tonieeeeemy! Zwatpiłem.
Ale nie! Niczym kafar, wilka bestia. Zapieram się. Panie daMY radę! I tak wspólnymi siłami przestąpiliśmy pierwszy krok. Następne szły znacznie łatwiej, jak wielka żelazna kula rozpędzamy się do przodu. -dwanaście.dwanaście!-krzyczy . Numer domu - głośno myślę. Taaaak!- on tez głośno odpowiada. Juz wiem gdzie mamy dojść.
Na sąsiedniej tabliczce figuruje liczba "2". -Pięć domów i jesteśmy! . Jednak te 300metrów było jak wynoszenie rannego żołnierza z lini frontu, spod ostrzałem nieprzyjaciela. Jak droga krzyżowa, tyle że z Jackiem, zamiast krzyża. Ale do tego lepiej nie wracajmy.. . Jacek - tak przedstawił mi się owy pan. Dowiedziałem się także że ma 52 lata. I że z chłopakami pili tylko na rozgrzanie. I naprawdę go polubiłem! Kiedy tak w myślach planowałem nasza wspólna przyszłość, doszliśmy do owej 12stki. Droga hamowania wynosiła- nie bagatela- jakieś 20 metrów. A mimo tego i tak mocno na wstecznym, cumowaliśmy do bramki. A bramka jak zasieki na poligonie- z ostrymi szpicami skierowanymi ku górze. -Zostaw! Zostaw ja się tu prześpię pod! - mówi Jacek.
-Panie tyle już przeszliśmy, do domu idziemy! -dzwonie domofonem. Przez głowę przeleciał mi pomysł ulotnienia się z miejsca, co by Jackowi większej przykrości nie robić ,iż sam wrócić nie zdołał. Ale szybko się zrehabilitowałem tym ,że "Lepszy Jacek dla żony z nieznajomym, niż nabity na płocie-ale sam" taka sytuacyjna maksymka.
Stoimy więc razem dalej. Otwiera się okno, wychyla się jakaś dość niewyraźna kobieca sylwetka.
-Czego?! - słyszę. Na co ja grobowym tonem, że - Męża przyniosłem! Widać że kobiecina przyzwyczajona, skruszona mówi że przeprasza i już schodzi. Drzwi się otwierają, Jacek przeszedł już za furtkę, i w paru długich krokach dobył futryny drzwi. Victory! pomyślałem. Grzecznie pożegnawszy się odszedłem. Słysząc cichnące odgłosy rodzinnej reprymendy adresowane do kompana mego. Dośc hmmm... ostrej reprymendy. I tak dobiegła końca nasza przelotna- acz bardzo bliska znajomość.



PS. Apeluję! Zabierajmy stopowiczów! przez 40min kiwałem na przystanku czekając na autobus i usiłując złapać stopa. Ludzie dobrej woli. Stopowicz też człowiek.



Ehhh kochanie:*