Kategorie

piątek, 1 kwietnia 2011

do it

Łoł, prawie półtora miesiąca od ostatniego posta. Co chyba znaczy ze znow sie nie obijam.
Przychodzi taka smutna chwila kiedy czlowiek zdaje sobie sprawe z konsekwencji wlasnych decyzji, lepiej, po prostu z tego ze niektóre chujowe decyzje rzucaja cien na (całe) zycie. Wydaje mi sie ze nie da sie tego uniknąć. Jak obserwuje ludzi dookoła uświadamiam sobie ze jeszcze będzie wiele okazji po których będę mógł, lub nie, wypominać sobie znacznie bardziej brzemienne w skutkach decyzje.

Bardziej mam ochote skonczyc te sprawy ktore juz zaczalem, porządnie rozkrecic pare projektow ktore od zawsze chodza mi po glowie, a pozniej pozwolic sprawa potoczyc sie troche swoim rytmem. Jest podobno jakas tam równowaga ktora zawsze musi zostac zachowana, nic we wszechświecie nie ginie. Wiec teoretycznie poddanie sie czynnikom zewnętrznym juz samo w sobie jest akcja. A jeszcze wpływanie na to w czasie rzeczywistym... .

Nepal, Ekwador, Peru, Edynburg, Cameron... któraś bomba musi wybuchnac zeby dac troche energii i pary do działania. Studia trzeba zrobic, mniejsza o to gdzie i jakie. Trzeba.

Jest tak dziwnie jak jeszcze nigdy nie bylo, masa zmiennych daje dużą dozę niepewności ktora na dluzsza mete nie jest przyjemna. Czekanie, czekanie... . W podroży sie nie czeka, decyzje podejmuje sie caly czas i wszystkie sa dobre. Taka dygresja.

Cytując klasyka

Cos sie konczy, cos sie zaczyna.

2 komentarze:

Lie To Yourself pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Anonimowy pisze...

Decyzje podjęte, tego już się nie zmieni. Czekanie i niepewność zżera od środka, ale potem tym większa satysfakcja, jak coś się urodzi.
Rób swoje tak jak wybrałeś, trzymamy kciuki.
Cytując klasyka:
"Módl się tak, jakby wszystko zależało od Boga. Pracuj tak, jakby wszystko zależało od Ciebie".