Kategorie

niedziela, 25 kwietnia 2010

Lot

Od stacjonarnego komputera u siebie w domu wstałem około godziny osiemnastej trzydzieści. Pół godziny później wypakowane bagaże na lotnisku. Szybka odprawa bez żadnej kolejki. Sprawny check in. Kolejne dwadzieścia minut i spokojnie czekaliśmy na przylot. Samolot punktualny, ludzi niewiele. Wszystko idzie sprawnie, wchodzimy na pokład. Połowa miejsc wolna, nie mogę się wyzbyć wrażenia, że jestem w taksówce. Godzina lotu, lądowanie w Mediolanie. Dłużej niż sam przelot zajmuje mi zwyczajowo dojechanie w godzinach szczytu na Bielany Wrocławskie. Bielany w linii prostej to dziesięć kilometrów. Mediolan tysiąc. Nie zdążyłem dobrze ogarnąć terminalu, już mieliśmy kluczyki do nowej Alfy. W środku design bardziej promu kosmicznego niż samochodu. Dziesięć minut zadekowania się w kokpicie, zainstalowanie nawigacji, Hołowczyc łapie sygnał z kosmosem. Hołek prowadzi, parę kilometrów, dwa ronda, trzy zakręty, wciąż dwa pasy. Parking, recepcja, klucz od apartamentu. Krakowska sucha po 'ciężkiej' podróży. Odpalam lapka, randka we dwoje na tarasie. Osiemnaście stopni, ciepły nocny powiew wiatru. Łapię lokalne wifi, chcą cztery ojro za godzinę. Walcie się złamasy. E51 łapie sieć od sąsiada? Full Free, nie zabezpiczył sieci. Szkoda czasu na zabawę w trzy cale E51. Połączenie złapię jutro z trasy. Ipod odpalony, Hans leci. Jestem we Włoszech? Jakoś jeszcze nie zauważyłem, kurwa. Może rano Włoszki mnie do tego przekonają.



'I like big ass'

Brak komentarzy: