Kategorie

niedziela, 22 sierpnia 2010

Może to kwestia pierwszego razu?

Najcięższy temat, ale kiedyś trzeba się z tym skonfrontować. Parę razy próbowałem się zmierzyć ze świadomością własnej śmierci, nie wiem. Wyobrazić ją sobie. Rzeczywiście pogodzić się z tym że człowiek definitywnie gaśnie. Ogarnąć brak kogoś bliskiego. Cokolwiek! Szczęśliwie jeszcze nigdy nie musiałem tego robić zmuszony przez życie. Tak jak pierwszy raz z powołaniem życia budzi we mnie niepewność, ale jednocześnie jakąś wewnętrzna radość. Tak pierwszy raz ze śmiercią jest nierealnie nieprawdopodobny. Ludzie odchodzą w każdej chwili, ktoś teraz hamuje, za chwile spłonie żywcem. No boli, boli ale nie dotyka bezpośrednio. Ale śmierć tu obok? Zimne ciało, ostatni raz na rękach. Krew krzepnąca. Zamknięte-na-niewyobrażalną-wieczność-oczy. Widziałem mnóstwo cierpienia w szpitalach, widziałem czarne worki wyjeżdżające przez automatyczne drzwi, ale to zawsze było obok. Kiedyś będzie mnie dotykało, czas się z tym oswoić.

TA wielopłaszczyznowa śmierć. Ktoś z twoich bliskich leży, powoli umiera. Dziecko, nie wiem, może żona. Ukochany ojciec. Czeka na nerkę. Nie może jej dostać od nikogo z rodziny. Czeka oswajając się z własną perspektywą odejścia, patrzy ci się w oczy. A ty wiesz , że inny musi zginąć, że jakiś wspaniałomyślny człowiek musi zginąć żeby za jego zgoda on czy ona mógł dostać nowe życie. Życie o zgrozo zbudowane na czyjejś śmierci. Ktoś musi zderzyć się z drzewem, wypaść z okna, zaczadzić się żeby ktoś mógł żyć. Ładny paradoks. Wyrzuty sumienia za życie ofiarowane przez śmierć kogoś? Raczej nie, w końcu zginał z własnego przypadku, we własnym prywatnym świecie, może z głupoty. A może dlatego ,że bił żonę i tak było sprawiedliwie. Ale za życia zgodził się na pobranie. Tak rodzi się nowe życie. Może bardziej życie otrzymuje nowy silnik egzystencji.. .

A kiedy już w podeszłym wieku zbliża się nieuchronnie. Całe życie za tobą, siedemdziesiąt pięć czy osiemdziesiąt lat. Długich lat, często kruchych, czasem grubych. Miłości radości i upadki. Tylko po to żeby w końcu budząc się móc sobie pomyśleć „ Tak, jestem już stary i schorowany ale jestem gotowy. Wszystko mam uregulowane, wszystko pokończone. Misję spełnioną. Tylko żeby został jakiś ślad, żeby pamiętali… żeby tylko pamiętali.” Póki żyjemy możemy walczyć o swoją pamięć, kiedy umieramy walczyć będzie tylko pamięć innych, pamięć o nas. I te siedemdziesiąt pięć czy osiemdziesiąt lat żeby człowieka w końcu rozliczyć przed Bogiem , a na ziemi pozostawić jako exegi monumentum lub zatopić jak białą kartkę.

Zbyt mało szczęścia przy narodzinach życia, kiedy świadomość śmierci jest płytka. Zbyt mało radości, a gdy ktoś umiera same łzy i cierpienia wielorakie.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Trochę teoretyczne fragmentami, ale...bardzo ciężki kaliber;]
Dopóki śmierć nie dotknie nas/naszych bliskich bezpośrednio to jest taka...nierealna...
Do refleksji.