Czym jest śmierć? Zawsze przychodzi w nieodpowiednim czasie, zawsze zbyt wcześnie. Jest początkiem domina,domina myśli. Jeżeli jutro w drodze, na drodze, jadąc na Święta, w czołowym zderzeniu zginie połowa twojej rodziny. To co wtedy? Zginą ludzie. Zawsze są święta, zawsze w trakcie świąt giną ludzie. Dlaczego nie ty? Bo Ciebie to nie dotyczy. Słabe wytłumaczenie. Przecież każdy następny dzień może to zweryfikować. I zacznie dotyczyć. Psychoza? Tak, kiedy za wszelką cenę odcinamy się od świadomości śmierci.
Problemy nie istnieją do chwili kiedy nie dotykają nas bezpośrednio. Może warto być gotowym? Przygotowanym na ojca, matkę, siostrę, brata, dziadka, babcię , gotowym na siebie. Pogodzonym, świadomym, rozgrzeszonym, myślącym. Dookoła ludzie codziennie odchodzą, nie widziałeś. Ciężko ujżeć to co odrzuca świadomość. A kiedy widzi, zapomina. Nie w kwestii piętrzenia problemów, życia w strachu. Natomiast w kwestii przełomu wielkiej nocy która nadchodzi, która już była. Wielkiego piątku, chwili refleksji. Może warto mieć refleksję wcześniej aniżeli w chwili wyklinania Boga, wyzywania go za niesprawiedliwości i obarczania winą. Może warto. Życie traci wtedy na jakości? Wątpliwej jakości sztucznej radości. To przeraża. Mało kto jest gotowy. Ja nie jestem absolutnie. Ale świadomość nieuniknionego jakoś oswaja z życiem, powoli bo powoli ale oswaja. Oswaja ze śmiercią i z samotnością. Bo każdy podobno umiera w samotności, trzymany za rękę przez bliskich, jest sam.
Trochę wieje chłodem, ale nic tak nie orzeźwia jak odrobina chłodu. Szczęście nigdy nie smakuje w pełni kiedy nie zna się przecież goryczy. A lepiej być rozgoryczonym kontrolnie, niż nieoczekiwanie i bez zapowiedzi. W końcu jedynym pewnym elementem naszego życia jest nasza śmierć. Ale to już tak nie przeraża. Bo na pewno nadejdzie kiedyś, gdzieś tam, daleko. Bo dotyczy wszystkich tylko nie mnie, jeszcze nie teraz przecież! Na pewno nie jutro, na pewno nie dziś. Wieczerza nadchodzi, oby nie ostatnia. Smacznego jajka.
Problemy nie istnieją do chwili kiedy nie dotykają nas bezpośrednio. Może warto być gotowym? Przygotowanym na ojca, matkę, siostrę, brata, dziadka, babcię , gotowym na siebie. Pogodzonym, świadomym, rozgrzeszonym, myślącym. Dookoła ludzie codziennie odchodzą, nie widziałeś. Ciężko ujżeć to co odrzuca świadomość. A kiedy widzi, zapomina. Nie w kwestii piętrzenia problemów, życia w strachu. Natomiast w kwestii przełomu wielkiej nocy która nadchodzi, która już była. Wielkiego piątku, chwili refleksji. Może warto mieć refleksję wcześniej aniżeli w chwili wyklinania Boga, wyzywania go za niesprawiedliwości i obarczania winą. Może warto. Życie traci wtedy na jakości? Wątpliwej jakości sztucznej radości. To przeraża. Mało kto jest gotowy. Ja nie jestem absolutnie. Ale świadomość nieuniknionego jakoś oswaja z życiem, powoli bo powoli ale oswaja. Oswaja ze śmiercią i z samotnością. Bo każdy podobno umiera w samotności, trzymany za rękę przez bliskich, jest sam.
Trochę wieje chłodem, ale nic tak nie orzeźwia jak odrobina chłodu. Szczęście nigdy nie smakuje w pełni kiedy nie zna się przecież goryczy. A lepiej być rozgoryczonym kontrolnie, niż nieoczekiwanie i bez zapowiedzi. W końcu jedynym pewnym elementem naszego życia jest nasza śmierć. Ale to już tak nie przeraża. Bo na pewno nadejdzie kiedyś, gdzieś tam, daleko. Bo dotyczy wszystkich tylko nie mnie, jeszcze nie teraz przecież! Na pewno nie jutro, na pewno nie dziś. Wieczerza nadchodzi, oby nie ostatnia. Smacznego jajka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz