Kategorie

niedziela, 25 kwietnia 2010

Dzień 2'

Dziwne wrażenie podróży odartej z jakiejkolwiek przygody opadło. To wszechobecne uzależnienie od informatyki i elektroniki także przestało mieć znaczenie, kiedy dziś rano wyszedłem na taras Mediolańskiego hotelu. Uczucie porannego powiewu, promień południowego słońca i zapach włoskiego poranka przywracają nadzieję w sens podróżowania innego niż na Google Earth.

O samym Mediolanie innym razem, bo to temat na długie dywagacje. Na gorąco jednak, jest jedna myśl która tu we Włoszech nie daje mi spokoju. Co więcej prześladuje mnie także w każdym kraju u południowców czy na zachodzie.

Dlaczego pijąc wino we Francji, na Paryskim Mont Parnass, jedząc tapas w Sevilli , czy -czego doświadczyłem dzisiaj- bawiąc się z Młodą w Mediolańskim parku przy placu Marineri, czuję się swobodniej niż będąc w jakimkolwiek innym miejscu w Polsce? Te miejsca, ten klimat, ci ludzie wytwarzają pewną aurę która każdego człowieka zachęca do życia, zaprasza do integracji i współżycia we -względnie- harmonijnej społeczności. Zwyczajnie odkorkowując pierwszą butelkę cydru zaczynasz się czuć jak byś od zawsze znał te miejsca. Dlaczego?

Dziś Turyn. Piękne miasto na południowy zachód od Mediolanu. Położone w otoczeniu gór, wśród zieleni i lasów. Piękne i spokojne miasto, które przecinają cztery rzeki. Jeszcze nie widziałem jak wygląda w pełni 'na żywo'.

Ciepło, spokojnie, dookoła wzgórza i gaje. Pozdrawiam serdecznie znad lektury Barbarzyńcy w ogrodzie.

Brak komentarzy: